Steven Universe Fanon Wiki
Advertisement

Od tego czasu Erytryn i jej mistrzyni o ciemnej cerze i drobnym ciele jeszcze wiele razy ze sobą rozmawiały w wiecznym - dla tej pierwszej - blasku dnia. Obecne, lecz niewidoczne gwiazdy niemo obserwowały zmagania ich tysiącletnich, acz wciąż młodych serc. Planeta obracała się pod ich stopami, ludzie rodzili się i umierali, razem z otaczającą ich fauną i florą - a dwie dusze próbowały dotrzeć do swoich wnętrz.

Erytryn coraz bardziej oswajała się z myślą, że nic nie poradzi na fakt nieobecności Hemimorfit u jej boku. Jednego dnia nawet próbowała zachęcić Hylaofan do cofnięcia się w czasie do tamtej chwili - może, gdyby wtedy udało jej się coś zrobić, ona by żyła? Jednak przezroczysta zgasiła jej zapędy:

- Kruszynko, nie wiesz, o co prosisz. Taka ingerencja nie byłaby bezpieczna ani dla Ciebie, ani dla niej. Czas jest żywiołem, z którym nie wolno igrać.

- A Ty? Niekoniecznie musisz brać mnie ze sobą. Przecież znasz się na tym najlepiej, jesteś w stanie ją uratować - purpurowa niemal błagała ją na kolanach, czepiając się rąbka białej, prostej sukienki. Hylaofan przyklęknęła przed nią.

- Nawet ja respektuję jego potęgę i nie próbuję go przechytrzyć, choć często serce pragnie. On jest kochankiem, który nie wybaczy zdrady. Ale wiesz, Erytryn, bywa, że trzeba pokornie zgiąć kark i chcieć wpłynąć na czas obecny. Ona na pewno patrzy tam na Ciebie, gdziekolwiek teraz jest.

- Myślisz...myślisz, że jest tam gdzieś?

Klejnotka spojrzała w górę. Alfa Centauri mrugnęła do niej, jakby puszczając perskie oko.

- Wierzę...

Od tego czasu taka propozycja nigdy nie padła z jej ust.

***

Almandyn również wpatrywała się jednej nocy w gwiazdy. Hylaofan spała kilkanaście metrów od niej, niemalże przykryta nocną mgłą. A Klejnot Migdału, jak co noc, rozmyślała o Erytryn. Mimo, że co dzień czytała w jej myślach - wydawało się, że czekało ją jeszcze sporo pracy.

- Jej światło...ona sama - tyle już lat minęło, a ona wciąż przechowuje w sobie iskrę. Jakaż ta Klejnotka jest silna, jak jej siostra...- na wspomnienie drobnej, niewinnej Annabergit mała łza zakręciła się w jej brązowych oczach. - Co jeszcze mogę zrobić, żeby ją uleczyć? Wydaje się, że tylko wyjście na świat tego tajemniczego organizmu ze ściany w Przedszkolu będzie dla niej ostatecznym dowodem na to, że wewnętrznie jeszcze żyje...

Podparła głowę dłonią, jakby morzył ją sen. Żałowała, że nie ma tu jej ukochanych migdałowych drzew. Na tej błękitnej kolebce wszelkiego życia, mimo wszystko, czuła się oddalona od domu. Kiedy myślami wróciła na Homeworld, nagle się zatrzęsła. Zobaczyła przed oczami ciemną zjawę rozsyłającą zarazę, ginącą w ciemności białą postać o smukłych, eterycznych rysach. Walkę, niewypowiedziany żal, zdradliwe ostrze. I ogień, mnóstwo ognia, trawiącego wszystko wokół. Łącznie z tymi oczami, krzyczącymi niemo i skomlącymi jak pies o ratunek, którego ona...

- Przepadnij! - zawołała w pustą noc Almandyn, odpychając ręką resztki demonów przeszłości. Minęła chwila, kiedy zauważyła, że obok niej nie ma już martwych, ani tych, których widziała tysiąclecia temu. Przez moment wydawało jej się też, że czuje na ramieniu ciepłą, dobrą dłoń. Ale nie, jej przezroczysta przyjaciółka spała, wciągając chłodne, nocne powietrze. Almandyn odwróciła od niej wzrok, kątem oka zauważając na swoich kolanach białą, malutką stertę migdałowych płatków.

***

Erytryn nie liczyła już dni, okresów, jak to zwykle czynią Przedszkolanki monitorujące rozwijający się Klejnot. Po prostu regularnie doglądała go i z czułością matki, coraz mniej wystudiowaną, posyłała mu strumienie kojącego światła, mającego go nakłonić do wyściubienia nosa z zimnej skały. Oczywisty efekt uboczny, w postaci rekompensowania strat w glebie nie ustawał, dlatego Przedszkole kwitło w najlepsze i któż to wie, czemu jeszcze nie zlecieli się tam ludzie. Ale chyba nikogo zbytnio nie interesowała kolejna ładna oaza.

Powolne kroki zakłóciły zwyczajną ciszę tego miejsca. Nie były to drobne, szybkie kroki Almandyn, ani niemal bezszelestne stąpanie Hylaofan. Ktoś tu jest, pomyślała Erytryn i zaraz uformowała w dłoniach świetlną lancę. Powoli zbliżała się w stronę odgłosu, który tak ją zastanawiał. Malutkie roślinki uginały się pod jej dotykiem, niektóre pod wpływem zetknięcia z lancą wypuszczały dodatkowe pąki, jednak purpurowej to w ogóle nie obchodziło. Powoli odgarnęła zasłonę z ogromnych liści, zakrywającą dalszą część Przedszkola. W tym momencie jej oczom ukazał się ktoś, kogo nie spodziewała się ujrzeć.

Chodziła powoli, krokiem kogoś, kto wiele w życiu przeszedł, z pustką w oczach trącając nabrzmiałe od owoców gałęzie. Jej dłonie i łydki pokrywała warstwa ciemnego pyłu, klejnot nosił ślady porysowania - nawet z tej odległości dało się to wywnioskować. Przepaska zrobiona naprędce z czegokolwiek ledwo trzymała się twarzy. Kiedy ich wzrok się spotkał, Erytryn spodziewała się radości, zdziwienia, nawet wściekłości - ale nie pustki.

- Tyle setek lat minęło - zaczęła Erytryn, gasząc lancę. Macierz Perłowa spojrzała na nią zrezygnowanym wzrokiem kogoś, kogo dopiero wybudzono ze snu.

- Tak długo za nią gnam. Ale jak długo można pędzić? - siadła na obrośniętym mchem kamieniu, u jej boku zadzwoniły shurigemy.

- Za Hemimorfit? - zapytała tamta, nie będąc pewną, o czym mówi szaroskóra.

- Za Annabergit Faseta-0 Y-Omnikron My Omnikron Rho Phi Jota Alfa 0 - to imię wypowiedziała niemal metalicznie, jak dziecko rymowankę nauczoną na pamięć. Nie spojrzała na Erytryn, zajmującą miejsce obok niej - Tego dnia, zaraz po jej śmierci, wiedziałam, że nie mam czego szukać we własnym domu. Uciekłam jak tchórz, zabierając ze sobą Idokraz. Do dziś pamiętam, jak łzami moczyła mi ramię. Ale kto wtedy nie płakał? Udało mi się wyprzedzić inne i przeskakując między spektrami, dostać się do teleportera. Uderzałam pięściami na ślepo, nie ważne, gdzie się dostanę, myślałam, byle dalej - opowiadała to głosem wypranym z emocji i woli walki.

- Dlaczego wzięłaś ze sobą Idę?

- Nie wiem. Może po prostu dlatego, żeby ocalić choć jedną niewinną rzecz na tym podłym świecie.

Wiatr hulał między skałami.

- Dostałyśmy się w dziwne miejsce, jakby dżunglę, gdzieś daleko od Zony. Sylimanit ugościła nas, ale to była toksyczna gościna. Gdybym siedziała z nią dłużej, pewnie nakłoniłaby mnie do samobójstwa z żalu. Ale Ida..ona ją rozgryzła. Zobaczyła, kim tak naprawdę jest.

- Jak to Ida. Ona umie patrzeć sercem.

- Rozmawiała z nią, nawet nie pamiętam, jak długo, ani o czym. Ale grunt, że nakłoniła ją do pokazania, kim jest naprawdę. I wtedy znów ją spotkałam.

- Anni?

- Pokazała mi się tylko dlatego, żeby mnie torturować. Wiedziała, że nie zniosę jej widoku, a zbyt słaba byłam, żeby móc ją...żeby pomścić Hemi. Potem uciekła, jak zawsze. Idokraz została z drugą składową Sylimanit, żeby nie wiem, wyleczyć ją z depresji? A ja poprzysięgłam, że będę ją ścigać, aż mnie nie rozbiją. I teraz jestem tutaj. Do dziś nie udało mi się jej znaleźć.

Erytryn słuchała tej historii z wypiekami na twarzy i rosnącym poczuciem tęsknoty i żalu. Tęsknoty za Hemi, żalu z powodu Macierzy. Ileż ona musiała zwiedzić światów, doświadczyć cierpień, znosić trudów gonitwy - tylko po to, żeby dostrzec, że nigdy nie dogoni królika, jakim była jej najdroższa siostra. Współczucie wbiło ją w ziemię. Spojrzała na nią - wymęczony szary Klejnot, ze szramą na lewym oku, już właściwie niezasłanianym przez lichy skrawek szmatki - i znalazła w niej odbicie samej siebie. Ciężar minionych lat i nauk Almandyn stanął przed jej oczyma. Nie wiedziała, co właściwie ma teraz zrobić. Czuła jedynie słoną kroplę na policzku i suche ramiona Macierzy, kiedy jej - różowe - obejmowały ją.

- Obie za nią tęsknimy, Macierzy. Ale ona zawsze będzie w nas żyć. Hylaofan powiedziała mi, że ona gdzieś tam na pewno jest. I musimy wierzyć, że to prawda, bo tylko to nam teraz zostało. A Annabergit? Ona jeszcze powróci. I czas pokaże, co wtedy będzie musiało się stać.

Macierz nie zauważyła, jak jej dłonie zaczynają obejmować Erytryn w tak bardzo nieśmiały, ale jakże rozpaczliwy sposób. Jakby czuła, że wreszcie może dzielić z kimś swój smutek. Lęk upychany głęboko w podświadomości, zamalowywany czerwienią furii i pragnieniem zemsty. Teraz został tylko czysty lęk, uzewnętrzniony i dzielony między dwie dusze. Otoczone łuną.

Łuną, z której wyłoniła się Cynober.

Advertisement