Steven Universe Fanon Wiki
Advertisement

I co? Stoisz na swoim kawałku ziemi, nieboskłon łaskawie obraca się nad Tobą już kilkanaście lat. Jestem bardziej niż pewna, że już zadawałeś, lub zadawałaś sobie to pytanie. I co teraz? Gdzie iść? Po co tu jestem? Tutaj, na tym wyschniętym gruncie. Albo tutaj, w pięknym, kwitnącym lawendą wąwozie. W Twoim życiu. Jeżeli jeszcze takie pytanie nie rozwinęło się w Twoim sercu - spróbuj je dziś sobie zadać. Szukaj tego, co sprawia, że Ty to Ty. Znajdź swoje powołanie! Może nie masz warunków do prawidłowego wzrostu, a może wręcz przeciwnie. Każdy z nas ma coś, z czym musi się zmierzyć, ale pamiętaj - gdziekolwiek, na jakimkolwiek gruncie życiowym, teraz jesteś: 

Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą.

Wj 3,5b

Erytryn również szukała miejsca, które odpowiadałoby jej powołaniu. Zanim jednak je znalazła, minęło kilka dobrych dni. Takich, jak ten.

Trzy dni po swoim wyjściu na powierzchnię Erytryn i Annabergit wspólnie spacerowały wewnątrz jednego z głębszych wąwozów niedalego doliny Y - miejsca, w którym przyszły na świat. Jak siostry, trzymając się za ręce, biegały, śmiejąc się tak głośno, że Klejnoty po drugiej stronie planety z pewnością od dawna zatykały sobie uszy czymkolwiek, byleby choć na chwilę móc pracować w ciszy. Ale to prawo młodości, dawać światu nieposkromioną radość, zwłaszcza, gdy dzieli się ją z kimś, kogo się kocha.

- A ja Ci mówię, Anni, że w tym wąwozie wyrosło pięć tysięcy siedemset pięćdziesiąt dwie i pół rośliny od naszego ostatniego biegu. Nie przekonasz mnie, że jest inaczej!

- A skąd ta pewność w Twoim głosie, Eri? Czyżbyś biegła i liczyła w tym samym czasie? Na pewno mnie nabierasz!

- Ależ skąd, siostrzyczko, zaraz Ci to udowodnię! Nawet nie muszę liczyć, wystarczy, że na niego spojrzę! - mówiąc to, wzięła swoją błekitną towarzyszkę na barana i z iskrami w oczach wskoczyła aż na wiszącą kilka metrów nad nimi, skalną półkę, skąd miały doskonały widok na calutki wąwóz.

- Po prostu widzę, że jest jeszcze piękniejszy, niż wczoraj! I to o wiele wiele bardziej, niż gdyby wyrosło w nim sto kwiatów, czy nawet dwieście! A najpiękniejszym kwiatuszkiem jest moja malutka Anni! - po czym zaczęła ją łaskotać, jak to często łaskoczą się małe siostrzyczki, tonąc w piskach i salwach śmiechu.

Po kilu godzinach beztroskiej zabawy spacerowały wzdłuż zachodniej ściany, gdzie jeszcze nie zdążyły się zapuścić. Wprawne oko Annabergit zauważyło wewnątrz niej przytulną jaskinię. Oba Klejnoty zgodnie uznały, że świetną przygodą będzie wejście do środka i odkrycie wszystkich jej tajemnic. Jak pomyślały, tak zrobiły. Z chęcią odkrycia co najmniej zaginionego skarbu weszły do środka, żeby jednak juz po kilu minutach uznać, że pewien element nie pasuje do tej zbyt słodkiej (wiem, wiem - jest zbyt słodko - Czytelniku, nie ukryjesz swych myśli) układanki. Zgubiły się. Na amen.

- Eri, ja się boję - cicho jęczała Annabergit przy uchu swojej towarzyszki, która bezskutecznie wypatrywała jakichkolwiek oznak znajomości okolicy. - Czy my stąd kiedykolwiek wyjdziemy?

- Oczywiście, słodyczko, wyjdziemy, tylko musimy się dokładnie rozejrzeć - przekonywała ją i tak nie do końca przekonana Erytryn.

Po następnych minutach strach Klejnotów urósł do całkiem pokaźnyh rozmiarów. Nigdzie nie było widać ani odrobiny prześwitu w skalnej ścianie, trzymającej je obie w zamknięciu, niczym w dusznej skrzyni. W pewnym momencie  - gdy już powoli traciły nadzieję, że ktoś sobie o nich przypomni i będzie ich szukał, że nie zostawi ich na pastwę jaskini i strasznych Trzaskaczy, którymi straszy się małe Klejnotki - delikatny promień światła wpadł przez szczelinę, oświetlając dłonie Erytryn.

- Spójrz, światło, zobacz! Jesteśmy uratowane! - krzyknęła radośnie. A raczej krzynęłaby, gdyby nie pisk Annabergit, która w tym samym czasie potknęła się o wystający, skarlały kawałek korzenia i upadając, zdawało jej się, że widziała jakąś straszną, ciemną sylwetkę - wytwór wybujałej wyobraźni. Biedna, nawet nie zauważyła tego promyczka. Jednak zanim Erytryn zdążyła zareagować, stała się świadkiem niecodziennego zjawiska. Promyczek, w chwili, gdy wystraszona Annabergit upadała, zdawał się blednąć i znikać, jednocześnie kierując się w stronę błękitnej Klejnotki, jakby był przez nią wchłaniany, jakby ona...pochłaniała światło.

-Anni! - rzuciła zszokowana Erytryn, biegnąc po omacku w stronę siostry. - Nie bój się, nie bój, spokojnie, jestem przy Tobie, wszystko będzie dobrze, za chwilę już będzie jasno, za chwilę przyjdzie dzień... - szeptała swojej wystraszonej i obolałej towarzyszce, przytulając ją mocno do siebie.

W tym momencie zdarzył się cud.

Cuda, jak to zwykle bywa, zaczynają się od iskry. A potem przechodzą w delikatny blask, który w tym przypadku, wydobywał się z okolic prawego uda Erytryn, żeby już za chwilę nagle rozpęcznieć się i objąć sobą całą jaskinię, zamieniając ją w świątynię - świtu, blasku, promienistości wszelakiej. Oszołomiona i oczarowana Annabergit półprzytomnie złapała się siostry, która, biorąc ją w ramiona, powoli zmierzała w stronę wyjścia, prowadzona sugestiami Anni i własną pamięcią. Kiedy obie wyszły w blask Słońca, a Erytryn, zerkając z czułością na Anni, zauważyła, że tan nie ma żadnych śladów upadku - choć na własne uszy słyszała zgrzyt oszlifowanego kamienia o gałąź - już wiedziała, czego będzie szukać i kim chce się stać. Jej przeznaczeniem jest Światło.

A biedna Annabergit? Nie wiedziała o swojej zdolności do pochłaniania światła, zanim nie uświadomiły jej tego Akwamaryny, z którymi przyszło później jej - i innym Annabergitom - toczyć boje. Dosłowne. Ale to historia na inną opowieść.

Advertisement